niedziela, 2 października 2016

O relacjach (wreszcie). List napisany do „Z” po długiej wieczornej rozmowie.

„Po dzisiejszym wieczorze moje myśli rozbiegły się na wszystkie strony, nie próbuję zasnąć, ani nawet położyć się, bo to nie ma najmniejszego sensu. Przed naszym spotkaniem, jak zwykle marudziłam w kuchni, poprawiłam serwetki na stole, zapaliłam świeczkę pod imbrykiem z herbatą, pokroiłam czekoladowe ciasto. Nawet mnie nie zaskoczyło wcześniejsze pukanie do drzwi, kiedy w efekcie okazało się że to tylko sąsiad przypomniał mi uprzejmie o zostawionych w zamku kluczach.”

To miało być nasze ostatnie już, siódme cotygodniowe spotkanie. Wcześniej poznaliśmy się przypadkiem. Braliśmy udział w tym samym warsztacie rozwoju osobistego, mieliśmy na nim przegadać coś w parach, zostaliśmy przydzieleni sobie na 3 minuty. Wystarczyło nam czasu, aby ustalić sobie program siedmiu sesji rozmów o „gryzących nas sprawach”. Okazuje się, że nie trzeba wiele, wystarczą 3 minuty, jeżeli w odpowiednim miejscu i czasie spotkają się podobnie myślące i podobnie działające osoby. Oboje potrzebowaliśmy, jak najbardziej neutralnego i jak najmniej osobiście zaangażowanego partnera do przerobienia naszych problemów.

„Nasza ostatnia rozmowa nie była takim super merytorycznym podsumowaniem cyklu, jak to sobie wcześniej planowaliśmy. Zdania po prostu z siebie wyrzucaliśmy, gubiliśmy wątek ,dyskutowaliśmy chaotycznie. Miałam wrażenie jakby to nie słowa były najważniejsze w tym  naszym dialogu.  Wyglądało tak, że nawet gdybyśmy rozmawiali o prognozie pogody, to stwierdzenie „jutro będzie 25 stopni w cieniu” mogło przywołać jakiś nieprzewidziany ładunek emocji. Przepracowaliśmy wiele tematów i chciałabym przynajmniej domknąć tę siódma sesję, dlatego piszę. Nieoczekiwanie dla nas, mocno  przerobiliśmy skutki spontanicznej, otwartej rozmowy „twarzą w twarz”. Takiej rozmowie nigdy nie będzie w stanie dorównać nawet najbardziej szczera korespondencja mailowa, ani żadna konwencjonalna koleżeńska, sąsiedzka, czy nawet rodzinna dysputa. Nasze emocje zaczęły wybuchać jak fajerwerki, chociaż wyznaczyliśmy sobie wyraźny cel i wyraźnie się odcięliśmy od dwuznaczności i niejasności. Poczułam dużą przewagę takich spotkań nad kontaktem wirtualnym. Uwaga, teraz nastąpi światły wniosek: Spotkanie bezpośrednie dwojga ludzi jest zawsze spotkaniem pięciu zmysłów. Zmysły moje kontra zmysły Twoje, czy chcemy tego, czy nie, czy uświadamiamy sobie, czy też nie.
Dzisiaj spotkaliśmy się po raz ostatni. Niezależnie od naszych intencji zmysły zapamiętają zapach jaśminowej herbaty, smak czekoladowego ciasta, mocny uścisk dłoni przy powitaniu, widok Twojego rozbawionego wzroku i wyraźny ciepły ton Twojego głosu. Teraz wracamy do codzienności, oczyszczeni z balastu naszych problemów, rzucamy się w wir bieżących spraw i już za miesiąc, dwa zapomnimy o naszych emocjonalnych rozmowach. Tylko pewnego, deszczowego, listopadowego dnia sięgnę odruchowo po ciasto czekoladowe, a po ciężkim pracowitym dniu zaparzę sobie, nie wiadomo dlaczego jaśminową herbatę”.

Małgosia


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz