sobota, 19 grudnia 2015

Pod drzewem pomarańczy i czarnego bzu - podróż do siebie

Opowiadanie przedstawia „pierwszy moment zastanowienia”, czyli taki czas w życiu, kiedy pojawia się silna potrzeba wyjścia poza utarte ścieżki. Powoduje ona, że zaczynamy działać, ale nie wiemy jeszcze w jakim kierunku zamierzamy pójść.

W czasie dzisiejszego spaceru odważyłam się wejść do lasu. Planowałam to już od kilku dni, ale brakowało mi odwagi. Szłam pod starymi drzewami, mijałam przeplatane zielskiem chaszcze. Roślinność wokół zagęszczała się i moje myśli również były coraz bardziej pogmatwane. Zastanawiałam się czy to jakaś prastara wiedza prowadzi mnie do nowego miejsca, czy może tylko moja szukająca wrażeń wyobraźnia chce się dobrze bawić. Zobaczyłam przed sobą niewielką polanę, która tylko przez chwilę wydawała się porośnięta intensywnie zieloną, soczystą trawą. Po krótkim czasie stała się już betonową, zimną, zawilgotniałą posadzką, a mgliste powietrze wypełniło się kształtem pozbawionej mebli komnaty zamkowej. Spacer przestał być przyjemny, bo nogi, albo grzęzły, albo ślizgały się po zabłoconym podłożu. Spojrzałam mimochodem na jedną ze ścian. Wisiały na niej obrazy przedstawiające makabryczne sceny polowań – symbole złudnego poczucia dumy i opatrznie rozumianego zwycięstwa  Miejsce wywołało u mnie odrażające uczucia, wycofałam się i zawróciłam, idąc ku tej samej leśnej drodze, która mnie tutaj przywiodła. Powrót okazał się łatwiejszy. Było mi lżej, ponieważ mogłam już odrzucić rozpraszającą ciekawość, a ponadto rozpoznałam uczucia, budujące fałszywe ego, co zbudowało we mnie poczucie celu wędrówki. W miarę, jak podążałam ścieżką, pytałam siebie: czego właściwie szukałam, dlaczego z determinacją zdecydowałam się iść? Kiedy myśli ustąpiły wzmocniła się uważność, zmienił się krajobraz. Obserwowałam drzewa w najdziwniejszych kształtach i kolorach oraz ich aksamitne, ociężałe liście, zaglądałam w zdziwione oczy ptaków, które chyba po raz pierwszy w życiu zobaczyły taką istotę, jak ja. Ptaki prawdopodobnie nie znały lęku, jedynie zrywały się gwałtownie do szybkiego lotu w różnych kierunkach, torem strzały, falowania lub spirali. Wydało mi się możliwe, że tory ptasich lotów tworzyły  geometryczne wzory, swoisty kod, którego nie potrafiłam odczytać. Być może udzielały mi właśnie cennych wskazówek językiem nieznanej matematyki. Niestety tzw. edukacja wymazała mi z pamięci ich język, wpoiła do głowy posiekaną wiedzę, gotowe odpowiedzi, których nie powinnam znać, dopóki nie dowiem się czegoś więcej o sobie. Rozważania przerwało mi nieoczekiwane spotkanie. Na ścieżce zobaczyłam dziewczynę i co ciekawe, odniosłam wrażenie, że znam ją bardzo dobrze. Poczułam się zmęczona wędrówką, pytaniami, myślami. Usiadłyśmy razem, jak stare przyjaciółki pod jednym z dziwacznych drzew. Nie rozmawiałyśmy ze sobą, ale czułam wyraźnie, że ona wie o tych makabrycznych obrazach, które zobaczyłam na polanie. Ona znała historię tego lasu, wiedziała dlaczego nie ma w nim zwierząt. Obie czułyśmy to samo, chociaż spotkałyśmy się w miejscu, jakie dla wielu osób nie istnieje. Różniło nas to, co jest pozorne, zewnętrzne, a tak naprawdę nie ma większego znaczenia. Różniło nas pochodzenie, kolor skóry, sposób okazywania emocji, mówiłyśmy różnymi językami  A jednak obie potrafiłyśmy dotrzeć do tego samego miejsca. Ja, niebieskooka blondynka w luźnym swetrze i w obcisłych dzinsach i ona, dziewczyna z długimi czarnymi włosami w kolorowej, obwieszonej ozdobami sukience.
-Czy powinnam zostać na tej ścieżce? -zapytałam.
-Jeśli chcesz?
-Rozsądna odpowiedź – roześmiałam się.
Słowa „jeśli chcesz” były przeznaczone dla mnie. To była wskazówka na najbliższy czas mojego życia, „jeśli chcesz dokonaj wyboru”, „jeśli chcesz bądź wytrwała”.
Poczułam się zmęczona, rozpaliłyśmy ognisko. Był wieczór. Po raz pierwszy w tej podróży poczułam zapach lasu, nowy, nieznany, świeży, trochę jakby migdałowy. Wsłuchałam się w dźwięki otoczenia, niektóre z nich wpadały gwałtownie wprost do ucha, brzmiały jak wesołe, perliste dzwoneczki. Roześmiałam się kolejny już raz, w tak bliskim mi otoczeniu poczułam ulgę i radość. Zatańczyłyśmy wokół ogniska. Nasze kroki powtarzały matematyczne wzory przekazane mi wcześniej przez ptaki. Czułam egzotyczny zapach roślin, był to aromat gorzkiej pomarańczy, zmieszany z  nutą czarnego bzu. Odczuwałam coraz  większe zmęczenie, ognisko zaczęło przygasać. Poczułam, że zasypiam. W tej samej chwili przyfrunął do mnie tęczowy ptak, popatrzył mi w oczy i przekręcił głowę. Dostrzegłam na jego szyi złotą wstążkę, a na niej zawieszone, starannie opakowane złotą folią malutkie pudełeczko. Ucieszyło mnie ono jak wymarzony prezent świąteczny. To był sen...


Małgosia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz